Kocham rośliny, niestety nie mam talentu do dbania o nie. W moich rękach wszystkie padają. Udało mi się wykończyć wszystkie storczyki od mamy, a nawet grubosza (nie wiedziałam, że to w ogóle możliwe)!
Poza tym, mieszkam z jakimś kocim odkurzaczem. Luna jest w stanie zjeść wszystko, co będzie w zasięgu jej zębów. Niestety, większość roślin jest dla kotów trująca i nie mogę sobie pozwolić na takie ryzyko.
Jeszcze w tym roku, Luna przeszła operację żołądka, bo zjadła...3 monety! Nie wiem skąd jej przychodzą takie pomysły do głowy. Wiem natomiast, że muszę bardzo uważać co i gdzie kładę, bo było naprawdę niebezpiecznie. Już sam fakt operacyjnego otwarcia żołądka to nic fajnego. 2 dni głodówki przed samą operacją, potem kolejne 4 dni głodówki po operacji... Nawet nie wiecie co przeszłam z wszystkożernym kotem, który słania się po podłodze kiedy raptem do połowy opróżni miseczkę... Biedne stworzenie było w stanie skrajnego zabiedzenia i wychudzenia kiedy do mnie trafiło. Pierwszy posiłek jaki jej dałam, zjadła niemal razem z miseczką. Tak jej już zostało, musi futrować na zapas. Jakby myślała, że za chwilę może już nie mieć co jeść. Chowanie miseczki nic nie daje, wręcz pogarsza sprawę. Wtedy zaczyna się podgryzanie wszystkiego: chodnika, mebli, wszelkich pudełek, albo monet...
W związku z żarłocznym współlokatorem, jedyne kwiaty na które mogę sobie pozwolić to kaktusy. Nie mam nic przeciwko sukulentom, zawsze mi się podobały. Kiedy jeszcze mieszkałam z rodzicami, miałam ich cały parapet. Dodatkowo wybitnie ciężko je wykończyć, więc dla mnie są idealne.
Aktualnie mam tylko 3, ale w niedalekiej przyszłości mam zamiar wygospodarować im jakieś miejsce i stworzyć sobie małą dżunglę z kaktusów :-)
Sami popatrzcie, że ta trójka mimo mojego braku jakichkolwiek ogrodniczych zdolności, ma się świetnie :-) Oby tak dalej!
A ponadto, czy tylko ja uważam, że rośliny są bardzo wdzięcznym modelem do fotografowania? :-)
Utwór na dziś: Goodbye ze ścieżki dźwiękowej do filmu Hachi - A dog's tale :-)
Na dziś to już wszystko, życzę miłego poniedziałku :-)
croak :-*
Już od dawna chciałam Wam przedstawić ten tytuł. W zasadzie to nie wiem dlaczego czekałam z nim aż dziś. Pora na The Tiny Bang Story od Kolibri Games, które męczyłam najmniej 7 razy na różnych platformach.
Według mnie błędem jest to, że gra jest umieszczona raczej w kategoriach "dla dzieci". Owszem, dziecko z powodzeniem może sobie w nią zagrać, ale dorosły również. Nie mamy tu chodzącego po planszy misia, który uczy nas liter, czy innego takiego czorta. Za to nastrój, w jaki potrafi wprowadzić ten tytuł jest tak błogi, że chyba każdemu z nas się należy :-)
Akcja rozgrywa się na planecie Tiny, która wymaga naprawy po tym, jak uderzył w nią asteroid. I w zasadzie fabuła nie ma tu chyba najmniejszego znaczenia. Wszystko tu tak koi nerwy, że nie o fabule nawet nie myślimy podczas rozgrywki.
Ciężko mi sklasyfikować ten tytuł. Niby jest to przygodówka, jednak bardzo niekonwencjonalna. Niby elementy hidden object, ale tak wtopione w całość, że nie wypływają na wierzch. Niby mocno inspirowana Machinarium (mój opis tutaj), a jednak tak bardzo inna. I to jest prawdziwy casual. Do tego można usiąść w chwili największego napięcia nerwowego i skutecznie się zrelaksować . Każdy element tej gry, zarówno graficzny jak i muzyczny, działa tu dosłownie jak balsam na nerwy...
Rozgrywka polega na poszukiwaniu na planszach porozrzucanych elementów maszyn, które mamy za zadanie naprawić. Po kliknięciu na taką maszynę, po prawej stronie ekranu pojawia się pasek z liczbą określonych elementów do odnalezienia. Po wykonaniu tego zadania, przeważnie czeka nas zagadka, polegająca na ułożeniu czegoś w odpowiedni sposób. I takich zagadek jest tu całe mnóstwo.
Grę podzielono na 5 rozdziałów. Każdy z nich jest równie zachwycający wizualnie, jak i muzycznie. Soundtrack do tej gry to jakieś arcydzieło. Bardzo kojarzy mi się z soundtrackiem do filmu K-pax.
A ponieważ klimat, w jakim twórcy gry utrzymali wygląd świata, po którym się poruszamy, jest tak niezwykle przyjemny, pozwolę sobie pokazać Wam dużo moich zrzutów.
Dodam też, że gra jest w tak przepiękny sposób namalowana, że aż korci mnie żeby zrobić sobie tatuaż. I kiedyś go zrobię! Z takim samolocikiem:
Oprócz szukania części maszyn, mamy tu też inne formy "znajdziek", a tu są to puzzle. Na każdym z pięciu poziomów, ukryta jest określona liczba puzzli, z których między poziomami układamy obraz planety. Jest też system podpowiedzi. Aby z nich skorzystać, musimy uzbierać odpowiednią ilość owadów, latających po planszach. Kiedy poziom naładowania osiągnie maksimum, możemy kliknąć sobie hint (tutaj oko w prawym górnym rogu ekranu) i uzyskamy wskazówki.
Tytuł ten polecam każdemu. Jest on dostępny zarówno na PC, jak i na Androida, a kosztuje naprawdę niewielkie pieniądze. Dla takiego klimatu warto wydać te 20 zł. Nigdy wcześniej, ani później nie udało mi się zagrać w nic podobnego. Ta gra jest naprawdę jedyna w swoim rodzaju.
Filmy tego gatunku kocham od dziecka i obejrzałam ich nieskończenie wiele. Science - fiction jest mi tak bliskie, że jestem w trakcie aranżacji wnętrza sypialni na styl "kosmiczny". Kiedyś może Wam pokażę :-)
Ciężko mi zrobić listę najlepszych tytułów nie wybierając co najmniej kilkudziesięciu, więc może podzielę ten gatunek na podkategorie: deep space sci-fi (czyli kosmici, kosmos, no i dołożę tu jeszcze roboty) oraz sci-fi nie traktujące o kosmosie. Powinno być trochę łatwiej :-) A kto nie lubi sci-fi ten faja! :-)
Absolutnie najlepszy ze wszystkich dotąd powstałych terminatorów, a mam nadzieję, że po tegorocznym już skończy się męczenie tego tematu. Najbardziej dynamiczny moim zdaniem, najlepiej zagrany i napisany. Ten sukces już się nie powtórzy.
Moja ulubiona część Star Wars. Już za chwilę czeka nas premiera nowej części, ale nie mam wielkich oczekiwań. 3 nowsze produkcje już mnie ciut zawiodły (w porównaniu do starszych), jednak Star Wars to Star Wars, więc do kina trzeba iść!
I to jest film, który powinien obejrzeć każdy szanujący się fan sci-fi. A jeśli fanem nie jest, to po tej produkcji na pewno się nim stanie. Gwarancja żaby! :-)
To jest aż niemożliwe, żeby w 1979 roku stworzyć coś tak doskonale wyglądającego! No dobra, z wyjątkiem może tej sceny, kiedy obcy "odjeżdża" ze stołu :-D Genialny, genialny i jeszcze raz genialny pomysł na film. Dzięki temu ponadczasowy :-)
Ile razy oglądałam już ten film i za każdym razem niemal wciągnięta przez ekran siedziałam w bezruchu 2,5 godziny... I tu też zalecam chusteczki. Bardzo dużo chusteczek!
Zanim przejdę do miejsca pierwszego, chciałabym jeszcze rzucić parę tytułów, które na liście się nie znalazły, a jednak wypadałoby o nich wspomnieć. Więc jeśli chcecie obejrzeć coś doskonale oprawionego wizualnie, polecam Gravity (na którym byłam w kinie i nie żałuję, bo zdjęcia przepiękne) oraz Avatar, kuszący wizją kolorowego świata. Jeśli lubicie animowane produkcje, na uwagę zasługuje tu Dzika planeta z 1973 roku i Wall-E z 2008. Z lżejszych tytułów mogę polecić Elysium lub Chappie. Warto też obejrzeć Transcendencję z Johnnym Deppem. A dla miłośników kina grozy polecę Event horizon oraz Pandorum. Muszę też wspomnieć tytułach takich jak: Żołnierze kosmosu, Oni żyją, Star Trek, Predator (tylko i wyłącznie pierwszy), Kokon oraz tegoroczny Infini.
Zeszłoroczna produkcja u mnie na miejscu pierwszym zestawienia. Pod wieloma względami podobna do Incepcji (z wiadomych powodów - za scenariusz, zdjęcia i muzykę odpowiadają tu te same osoby). Doskonały film z gatunku science - fiction i myślę, że na mojej osobistej liście utrzyma się na miejscu pierwszym jeszcze bardzo długo!
Wyszło top 15 :-) I tak mało, biorąc pod uwagę jak wiele doskonałych filmów tego gatunku powstało do dziś i powstają nadal.
Pomyślałam sobie, że wprowadzę coś nowego. Ponieważ słucham dużo naprawdę różnej muzyki (zdziwilibyście się jak różnej), postanowiłam w postach wrzucać Wam linka do piosenki na dziś. A piosenką na dziś będzie utrzymana w temacie posta Travis - Side. Miłego słuchania :-)
Na dziś to wszystko, życzę miłego czwartku :-)
croak :-*
Second handy to moja ogromna słabość. Mimo, że szafa pęka w szwach, jakoś nie mogę się nigdy oprzeć zakupom. Kiedy już wejdę do środka, zaczyna się szał i wychodzę z masą kolejnych, niepotrzebnych ciuchów. Swoją drogą, kiedyś muszę zrobić w nich porządek, bo ubrań mam naprawdę za dużo, zwłaszcza, że większości z nich nigdy nawet nie miałam na sobie. Taki chyba już los kobiet... :-)
Nie podążam za modą, nie śledzę nowych trendów. Mam swój własny, wypracowany przez lata, bliżej nieokreślony styl i zawsze wybieram tylko to, co mi się podoba.
Jestem ogromną zwolenniczką surowców wtórnych. Segreguję śmieci, wykorzystuję co się da. Wierzę, że w ten sposób ograniczamy ilość odpadów śmieciowych na naszym globie, tym samym dbamy o środowisko. Pomyślcie tylko, te wszystkie śmieci muszą przecież gdzieś wylądować... Takie samo podejście mam do second handów. Dlaczego fajne ciuchy, które można jeszcze z powodzeniem nosić (ba, niektóre mają jeszcze metki sklepowe!) mają iść na śmietnik? Po co zaopatrywać się w nowe? Nie uwierzycie jakie perełki można czasami trafić za grosze w lumpeksie, trzeba tylko dobrze poszukać :-)
No i oczywiście ostatnio, czystym przypadkiem znalazłam się w pobliżu second handu... Trochę walczyłam ze sobą, wpierw przeszłam obok bez zatrzymania, ale przyznaję, że walkę przegrałam i wróciłam się, żeby zajrzeć do środka.
Obiecywałam sobie, że nie wyjdę z pełną reklamówką i to się akurat udało :-) Kupiłam tylko 2 t-shirty (o tak, do t-shirtów mam naprawdę słabość) i jeden z nich dziś Wam pokażę.
Uwielbiam kosmos. Gdyby to tylko było możliwe, już dziś przemierzałabym wszechświat jakimś pojazdem kosmicznym (z aparatem oczywiście). Kiedy zobaczyłam ten t-shirt, od razu stwierdziłam, że jest idealny dla mnie!
A kiedy tylko wróciłam do domu, przeczesałam serwis Allegro, w celu znalezienia do niego odpowiedniej biżuterii. Piękny ten wisiorek, a zbiedniałam raptem o jakieś 8 zł :-)
Gorąco polecam wszystkim second handy. Niektórzy ludzie mają jakieś błędne wyobrażenia, że lumpeks to same ścierki, nie nadające się do niczego innego jak do podłogi i nie warto nawet tam zaglądać. Inni uważają je za miejsca, w których ubiera się tylko i wyłącznie biedota i wstydzą się robić tam zakupy. Serio?! Jak mówi powiedzenie, wstyd to kraść i... sami wiecie co ;-)
Otóż po pierwsze, towar jaki znajdziemy w takim miejscu, zależy tylko i wyłącznie od tego gdzie pójdziemy. Owszem, istnieją lumpeksy, w których aż nos wywija się na lewą stronę od zapachu, a same ciuchy przypominają znoszone, zniszczone i obrzydliwe wręcz twory rodem z lat 90-tych. Tam więc nie chodzimy :-) Cała zagadka lumpeksów polega na tym, że ich właściciele zaopatrują się w ciuchy "w ciemno", tzn. kupują dosłownie pełne worki. Nie mają możliwości przeglądać ich zawartości i wybierać z nich co najlepsze. Albo biorą wszystko, albo nic. Jednak istnieją różne sorty takich worków. Jeśli znajdziecie sklep, który nie oszczędza i zaopatruje się tylko w towar I sortu, gwarantuję Wam, że będzie można w nim dostać nawet nowe ciuchy. No nie wspomnę już o markowych...
Po drugie, to żaden wstyd robić zakupy w second handzie. To tylko jedna z wielu form dbania o środowisko :-)
Może kiedyś zbiorę się w sobie, zrobię ten porządek w szafach i przy okazji pokażę Wam więcej fajnych ciuszków jakie udało mi się złowić w second handach? Pomyślę nad tym :-)
Tymczasem dziś się już z Wami pożegnam. Życzę wszystkim miłej i pogodnej środy, mimo sypiącego za oknami śniegu z deszczem :-)
croak :-*
Jakiś czas temu uparłam się na biel w domu. Przemalowałam wszystkie ściany, przemalowałam meble, ale to mi nie wystarczyło. Postanowiłam sprawić sobie tez białe dodatki. A co tam, bieli nigdy zbyt wiele. Mieszkanie bardzo się rozświetla, nastrój też :-)
Pokażę Wam dziś na jaki pomysł wpadłam.
Od dawna walały mi się gdzieś po kątach drewniane ramki formatu A4. Dostałam je kiedyś od znajomego stolarza i do tej pory jakoś nie znalazłam dla nich zastosowania.
Pewnego dnia, malując na biało karnisz, dojrzałam gdzieś w kącie jedną z tych ramek i stwierdziłam, że skoro wałek jest już i tak ubrudzony farbą, to jej też się dostanie.
Jestem oczarowana stylem skandynawskim (biel, jelenie, renifery czy inne tam rogate stwory), a ze świąt zostało mi trochę metalicznego papieru do pakowania, właśnie z motywem renifera. W zasadzie jest to taka multiplikacja renifera, w kolorze czarnym i fioletowym, na srebrnym tle.
W chwilę powstał obrazek, który tak bardzo mi się podoba, że wisi do dziś :-)
Instrukcja wykonania tego obrazka jest bardzo prosta. Pierwszym krokiem było pomalowanie ramki na biało. Następnie na kartonik o odpowiednich wymiarach ( w moim przypadku A4) nakleiłam papier ozdobny z reniferami. Kiedy ramka wyschła, po prostu przymocowałam go do niej takerem :-)
Lubię takie "surowe" drewniane klimaty i sznurki, więc postanowiłam że nie będę jej wieszać na klasycznym uchwycie. Wzięłam kawałek beżowego, zwykłego sznurka pakowego i przymocowałam go takerem od spodu.
Nie wiem jak Wam, ale mi się ten obrazek strasznie podoba. Aż śmiać mi się chce, że zrobienie go zajęło mi raptem tyle czasu, ile schła ramka, plus jakieś 5 minut na wykonanie reszty.
Jeszcze odnośnie białych dekoracji, moja mama wie, że uwielbiam ptaki i często mi jakiegoś kupuje w prezencie. Jakiś czas temu kupiła mi 3 ptaszki zrobione chyba z gipsu, z mieniącymi się szkiełkami. Nie mogę przestać na nie patrzeć, tak pięknie odbijają światło :-)
Ostatnio pomyślałam sobie, że chyba za mało wrzucam tu zdjęć swojego kota. No więc oto ona - śpiąca królewna na swoim ulubionym kocyku :-)
Święta już coraz bliżej i w związku z tym mam w planie wrzucać tu więcej takich postów. Może zrobimy jakieś ozdoby choinkowe, albo prezenty dla najbliższych? Zaglądajcie codziennie! :-)
Na dziś to wszystko, życzę wszystkim miłego wtorku :-)
croak:-*