poniedziałek, 29 lutego 2016

Dziewoklicz part1 - grząskie tereny

Cześć!

   Wiem, znów jest późno. Dzisiaj jest jakiś dziwny dzień. Wróciłam do domu później niż zwykle. Zakupy zajęły mi jakoś więcej czasu, niż zajmują z reguły, no ale jeśli wziąć pod uwagę, że stałam w kolejce z czterema parami skarpetek aż 20 minut, to sporo wyjaśnia. A stałam uparcie, bo to były naprawdę fajne skarpetki! :-) Do tego jakaś piekarnia, ryneczek, obiad na mieście i jeszcze castorama, bo żarówka w sypialni postanowiła się przepalić... W efekcie wróciłam do domu akurat, kiedy zaczynał się mój ulubiony serial. Potem film mi się urwał. Chyba byłam zbyt zmęczona po pracy, żeby utrzymać powieki... Teraz mam wrażenie, że internet chodzi wolniej. Zdjęcia przesyłają mi się, jakby w kablu był jakiś zator. Ja w sumie też czuję się, jakbym miała jakiś zator... To naprawdę dziwny dzień.

   Dziś chciałam rozpocząć serię postów o miejscu, o którym jakoś zupełnie zapomniałam. Byłam tam w okresie letnim raz jako dziecko, potem kilka lat temu na spacerze. A przecież jest tam tak pięknie! Dokładnie 13 lutego (pamiętam, bo przeddzień Walentynek ;-)) wyciągnęłam tam KN na spacer. A mowa o kąpielisku Dziewoklicz.


   Dlaczego z absolutną pewnością piszę, że jest tam pięknie? Nie znacie KN... Jeśli nawet on podczas tego spaceru powiedział "ale tu ładnie", bez jakichkolwiek znamion sarkazmu, to znaczy, że naprawdę gdzieś jest ładnie. Uwierzcie mi, nawet nie wiecie jak ciężko jest zmusić tego faceta do wypowiedzenia się o czymś w ten sposób, a już jeśli powie to sam z siebie, to musi to coś znaczyć :-)

   Gdybyście kiedyś chcieli tam wypocząć, w pobliżu jest bardzo pojemny parking, który zapełnia się po brzegi chyba tylko w okresie letnim. Na pewno sprawdzę to jeszcze w tym roku, bo nie rozumiem, dlaczego przez tyle lat nie byłam tu latem. Jest tu wszystko, czego do szczęścia potrzeba - woda, zadbana plaża a samo miejsce położone jest blisko centrum miasta.


   Kąpielisko to położone jest na prawym brzegu Odry, nad Kanałem Leśnym, nad Zatoką Śpiącego Suma. Jakie czarujące nazwy :-) Chyba już to będzie mnie tu przyciągać częściej :-)
Nazwa Dziewoklicz pochodzi od niemieckiej nazwy tego miejsca sprzed wojny - Jungfernberg, czyli Góra Dziewicza. Na Wikipedii czytamy, że w 1825 roku założono tu osiedle, które rada miejska Szczecina wydzierżawiła kupcowi o nazwisku Hirsch. Ten próbował założyć tu niewielką fabrykę potasu, która upadła z braku surowców. Ciąg dalszy historii tego miejsca jutro, tymczasem popatrzcie na zdjęcia :-)





To taki łącznik, pomiędzy prawobrzeżem i lewobrzeżem Szczecina. Jednak w tym miejscu ma się wrażenie, że jest się gdzieś daleko poza miastem, no może z wyjątkiem widoku na most i Autostradę Poznańską.




Okoliczne tereny są bardzo grząskie i podmokłe. Jest to w zasadzie idealne miejsce do bytowania żab. Ciekawe, czy latem spotkam tu jakąś :-)






W wielu miejscach widać przycumowane łódki (być może rybaków). Jest tu również wypożyczalnia.





Znajduje się tu małe osiedle domków. Spacerując z KN między nimi, poczuliśmy cudowny, sielski klimat. To musi być wspaniałe uczucie, budzić się latem w takim miejscu...





Kiedy KN zajęty był rozprawianiem na temat, dlaczego to miejsce jest idealne na osadę w razie inwazji zombie (tak, on chyba wszystko rozpatruje w tych kategoriach), ja znalazłam domek idealny dla siebie :-)


Nie wiem ile dokładnie zrobiłam zdjęć tego dnia, natomiast po wybraniu tych, które nadają się do zaprezentowania Wam tutaj, wyszło mi ich 105, dlatego podzieliłam je tematycznie. Dziś były tereny, które podziwialiśmy zanim dotarliśmy na plażę, resztę pokażę Wam w najbliższych dniach.

   Piosenka na dziś: chodzi po mnie... Mans Zelmerlow - "Heroes" :-)


   Życzę Wam spokojnego wieczoru i do zobaczenia jutro :-)
croak :-*

piątek, 26 lutego 2016

W co gram #26 - The Walking Dead season 2

Cześć!

   Z okazji premiery trzeciego sezonu "Żywych trupów" od Telltale, który niedługo zamierzam Wam opisać, dziś zajmę się sezonem drugim. Bo przecież jak mam Wam przedstawić najnowszą część przygody, zupełnie pomijając poprzednią? Nie da się :-D

źródło foto
   Gra jest bezpośrednią kontynuacją pierwszego sezonu, więc jeśli jeszcze nie czytaliście, zapraszam tutaj - klik.
Wcielamy się tu w znaną nam już z poprzedniej części dziewczynkę - Clementine. Na swojej drodze, Clem spotka nie tylko nowych bohaterów, ale również tych z sezonu pierwszego.
Oczywiście nie chcę Wam robić spoilerów, więc daruję sobie streszczanie całej fabuły. No, może wspomnę o paru wydarzeniach, które zrobiły na mnie szczególne wrażenie, ale najpierw skupię się na sprawach technicznych.

   Clementine wygląda tu nieco inaczej niż w pierwszej odsłonie Walking Dead. Troszkę nam wyrosła i spoważniała, ale nic dziwnego. Próbuje w końcu przetrwać w świecie "Z".

źródło foto
   Gra podzielona jest na 5 epizodów. Bardzo ciekawym rozwiązaniem jest to, że wybory, dokonywane w sezonie 1 nadal mają tu znaczenie i wywierają wpływ na dalszą rozgrywkę oraz na to, jak inni bohaterowie nas postrzegają.
Nie uległ zmianie sam system rozgrywki. Gra nadal jest przygodówką point-and-click, w której największe znaczenie mają przeprowadzane przez nas dialogi. Chyba dlatego gry tego typu tak dobrze się przyjmują. Powstaje tu silna emocjonalna więź między graczem a postaciami. Ograniczony czas na podjęcie ważnych decyzji, od których niekiedy zależy czyjeś życie, trzyma w napięciu i sprawia, że gracz jest całkowicie pochłonięty przez wirtualny świat.

   Żeby nie było nudno i żeby produkcja przypominała jednak choć trochę grę komputerową, co jakiś czas pojawia się sekwencja zręcznościowa QTE. Ja osobiście uważam ten element za zupełnie zbędny.

   Jak już pisałam powyżej - nie chcę robić spoilerów, ale o kilku rzeczach po prostu muszę wspomnieć. Jeśli więc nie graliście jeszcze w ten tytuł, a macie to w planach, pomińcie dalszy ciąg tekstu, aby nie popsuć sobie zabawy.

   Na którymś etapie rozgrywki spotykamy czworonoga.

źródło foto
I już myślałam sobie, że to coś w stylu Fallout, że w dalszej części gry będziemy mieli futrzastego towarzysza, kiedy nagle coś poszło nie tak...

źródło foto
Ponieważ w sprawach dotyczących zwierząt, moja wrażliwość wykracza poza wszelkie granice rozsądku, ten fragment musiał za mnie przebrnąć KN...

   Drugą rzeczą, która po prostu wzruszyła mnie do łez, było ponowne spotkanie z Kennym, moją ulubioną postacią z części pierwszej. Kenny bardzo się zmienił, stał się przewrażliwiony i zaborczy, przez co reszta bohaterów nie darzyła go sympatią. Ja jednak uparcie, do samego końca trzymałam jego stronę.

źródło foto
źródło foto
   W ostatniej części gry dokonujemy ostatecznego wyboru. Dochodzi bowiem do walki między Kennym, a Jane. Moja decyzja była oczywista i niepodważalna, nie tylko dlatego, że Kenny zaskarbił sobie u mnie wszelkie pozytywne uczucia i miał moje pełne poparcie we wszystkich swoich działaniach, ale również dlatego, że Jane wkurzała mnie niemal od samego początku, kiedy to pojawiła się w grze.

źródło foto
   Gra ma kilka zakończeń, w zależności od dokonanych przez nas wyborów. Moje niestety było dość smutne. Kenny chciał zabrać Clementine i niemowlę (które pojawiło się dużo wcześniej) do azylu i nareszcie udało nam się tam dotrzeć. Niestety na miejscu okazało się, że azyl jest przeludniony i nie przyjmują pod swój dach większej ilości ocalałych. Kenny jakoś ubłagał strażniczkę, aby przyjęła chociaż mnie i dziecko.

źródło foto
   Moją ostatnią decyzją było nie skorzystać z azylu i odejść z Kennym. Nie mogłam przecież zostawić go samego po tym, jak przez 2 sezony był mi najbliższą ze wszystkich postaci w grze. Wiem, że to tylko fikcyjny świat, fikcyjni bohaterowie i wydarzenia, a Wy możecie teraz pękać ze śmiechu, jednak jeszcze raz podkreślę, że produkcje tego typu charakteryzują się nieustannym szarpaniem emocji graczy. Myślę, że każdy, kto ma za sobą przygodę z którymś z tytułów od Telltale, równie mocno ją przeżywał.

źródło foto
   Tak więc dobrnęłam do końca. Mocno się zastanawiam nad tym, czy zacząć Wam opisywać sezon trzeci Walking Dead epizod po epizodzie (wychodzą mniej więcej w miesięcznych odstępach), czy raczej poczekać i zabrać się dopiero za recenzję całości. Kolejna ważna decyzja do podjęcia ;-)

   Piosenka na dziś: Rammstein - "Links".


   Życzę Wam udanego weekendu :-)
croak :-*

czwartek, 25 lutego 2016

Pocztówka do Ohio :-)

Cześć!

   Jednym z blogów, które namiętnie i przede wszystkim regularnie czytam, jest The Dainty Squid, tworzony przez obecnie 25-ciolatkę - Kaylah Doolan. Powiem nawet więcej, jest to pierwszy blog, jaki kiedykolwiek zaczęłam przeglądać i czytać. I robię to nieustannie od wielu lat...
Kaylah prowadzi niezwykle barwny i ciekawy tryb życia. W zasadzie to ona, w dużym stopniu przyczyniła się do tego, że i ja założyłam bloga. Zawsze jej tego zazdrościłam, aż w końcu dotarło do mnie, że hej, przecież ja też mogę swojego mieć!!! :-D Szkoda, że doszłam do tego wniosku z tak późnym zapłonem :-P
Przez lata obserwuję jej postępy w sztuce fotografowania, jej podróże w ciekawe zakątki, jej styl i zainteresowania. Któregoś dnia sama złapałam w ręce aparat i oto jestem tu dziś z Wami :-)

   Miesiąc temu Kaylah napisała post pod tytułem "call for postcard pals", w którym wzywa swoich czytelników do wzięcia udziału w jej tegorocznym postanowieniu - wysłać 150 pocztówek. Nie chodzi tu o opowiadanie całej historii swojego życia, ale o powiedzenie sobie zwykłego "cześć", podzielenia się zdjęciem swojego pupila, czy torebką ulubionej herbaty. Kaylah zapowiedziała, że odwdzięczy się pocztówką (w końcu to jej cel na 2016 rok, wysłać ich aż 150, prawda?).  Od razu pomyślałam sobie, że to coś dla mnie! :-) Żyjemy w świecie internetu. Klasyczne listy i pocztówki są już niezwykłą rzadkością, a przecież tak miło było kiedyś znajdować w skrzynce korespondencję, która nie okazała się jedynie rachunkiem za prąd, czy inne ustrojstwo. Poza tym hej, czytam ją od wielu lat, można powiedzieć, że nie tyle jestem fanką, co mam wrażenie, że uczestniczyłam we wszystkich ważnych i mniej ważnych wydarzeniach w jej ciekawym życiu. Dlaczego więc nie miałabym nawiązać z nią takiego kontaktu, dostając przy tym w odpowiedzi pocztówkę? Nie może mnie to ominąć!!! :-)
   Podekscytowana całym tym przedsięwzięciem, wybrałam się na poszukiwanie ciekawej kartki. Uwierzcie mi, że nie jest to proste. Wygląda na to, że w Stanach Zjednoczonych jest przeogromny wybór niestandardowych karnetów z magicznymi grafikami. A tutaj? Z okazji dnia babci, urodzin, imienin itd. Ostatecznie kupiłam 2 pocztówki w Empiku, bo nie mogłam się zdecydować, która z nich będzie lepsza. I wiecie co? A niech mnie, mam zamiar wysłać obie :-D Podzielić się torebką ulubionej herbaty, tak? Tak się składa, że straszna ze mnie herbaciara i ulubionych mam co najmniej kilka :-D


   Na pierwszy rzut poszła kartka z kotem. Idealny wybór dla kogoś, kto na palcach u dłoni ma wytatuowany napis "cat lady", również idealny dla takiego wielbiciela puchatych mini-panter jak ja.



Herbata, która ostatnio robi furorę w moich kubkach to ta o smaku porzeczkowo - cytrynowym. Urzekła mnie w półce z herbatami swoim niezwykle intensywnym zapachem i uległam. Kupiłam ich chyba 5. Okazuje się, że smak jest równie intensywny, co zapach, więc jeśli lubicie pyszne herbatki owocowe, polecam się skusić.


Do przymocowania herbaty i ozdobienia koperty użyłam prześlicznej taśmy z motywem lisków :-)


   Przesyłka poszła w poniedziałek, więc z niecierpliwością czekam na odpowiedź z Ohio.
Bardzo podoba mi się ten pomysł. Nie dość, że dostanę pocztówkę z drugiego końca świata, to jeszcze będzie to dla mnie bardzo fajna "pamiątka", związana z moim ulubionym blogiem :-)

   Piosenka na dziś to dosłownie dzisiejsze odkrycie: Grimes - "REALiTi" :-)


   Życzę Wam miłego czwartkowego wieczoru :-)
croak :-*

środa, 24 lutego 2016

Projekt 366: dni 48-55

Cześć!

   Dziś bez zbędnego wprowadzenia :-)

Dzień 48


To chyba oficjalny zwiastun wiosny. Był, bo parę godzin po zrobieniu tego zdjęcia, został przysypany śniegiem...

Dzień 49


Słowo daję, jak kocham wszystkie koty świata, tak ten jest jednym z najpiękniejszych, jakie widziałam. Co za twarz, co za puchacz, co za pompony!!!! :-)

Dzień 50


Cały czas uczę się robić zdjęcia po ciemku. Chyba już idzie coraz lepiej :-)

Dzień 51


Taki widok z okna :-) Może to jedna z tych, które zamieszkały na drzewie obok w zeszłym roku?

Dzień 52


Czy świat nie byłby piękniejszy i weselszy, gdyby było więcej podobnych kiosków, zamiast zwykłych budek?

Dzień 53


Mewy w klimatach industrialnych. Wybaczcie to niegustowne winetowanie, ale spodobało mi się :-)

Dzień 54


Czasem okazja, żeby wyciągnąć aparat pojawi się zupełnie niespodziewanie. Tak jak wtedy, kiedy w drodze na zakupy zobaczyłam ślicznego kosa, biegającego po trawniku. Ależ on jest szybki :-)

Dzień 55


Czyli dziś. Pogoda, podobnie jak wczoraj, jest bardzo nieprzewidywalna. Zaraz coś porządnie lunie i pewnie będzie to grad. Wczoraj wystarczyła mi krótka droga z samochodu do bloku, żeby przemoknąć do suchej nitki. Dacie wiarę? A jak jechałam, to ani jedna kropla nie spadła!

   Piosenka na dziś: One republic - "Stop and stare"


   Życzę Wam pogodnej środy :-)
croak :-*

wtorek, 23 lutego 2016

Opuszczona wieża ciśnień na Gumieńcach

Cześć!

   Wczoraj było o okolicach stacji kolejowej Szczecin - Gumieńce (klik). Dziś pokażę Wam jakie cudo kryje to miejsce.


Jest to wieża ciśnień, która powstała w 1950 roku. Sama wieża zbudowana jest z czerwonej cegły, natomiast zbiornik jest żelbetowy (podobno dwupoziomowy - nie wiem, nie sprawdzałam).

   Wieża od dawna jest nieczynna i jest w fatalnym stanie, mimo, że jest na liście zabytków. Dewastowana była do tego stopnia, że zamurowano wszelkie wejścia.




   Kiedy przyjechaliśmy tu z KN, jedno z okien na parterze było otwarte (tzn któryś z samozwańczych odkrywców usunął zamurowanie). Da się więc do niej swobodnie wejść, jednak nie próbowaliśmy. Na zewnątrz widnieje wyraźny napis "zakaz wstępu" i niekoniecznie chodzi tu jedynie o dalsze dewastowanie obiektu. Całkiem możliwe, że wieża po prostu grozi zawaleniem, więc moim zdaniem gra niewarta świeczki...
Zresztą widać tu dosłownie odsłonięte fundamenty a teren wydaje się bardzo podmokły. Nie wiadomo jak mogłoby się to skończyć.




   Przez odsłonięte okienko widać schody. Na pierwsze piętro prowadzą betonowe, na dalsze zaś stalowe. Na ścianach można podziwiać przypadkowe dzieła wątpliwego talentu...




   KN doszedł do wniosku, że miejsce to jest idealnym schronieniem w razie inwazji zombie :-D Wysoko, dość odludny teren, dostęp do wody, wszystko jest :-)



   Pogoda tego dnia była przepiękna. Zdjęcia powyżej robione były akurat pod słońce, schowane za wieżą, ale z drugiej strony prezentowało się to o wiele mniej mrocznie :-)





   Udało mi się jeszcze zajrzeć obiektywem przez jedno z wyższych okien :-)


   Generalnie uważam ten dzień za bardzo udany. Nieczęsto udaje mi się wyciągnąć KN z domu na spacer (w zasadzie to jest on moim dokładnym przeciwieństwem i spacerów delikatnie mówiąc nie lubi), więc sprawiło mi wiele radości takie wspólne eksplorowanie. Nawet jeśli nie skakał z podekscytowania tak jak ja, tylko stał narzekając co chwilę, że pobrudził sobie buty...
   W drodze powrotnej zjedliśmy kentaki frajd czikena i gdyby nie to, że właśnie wtedy dowiedziałam się, że moja babcia została zabrana do szpitala, ten dzień byłby idealny...

   Piosenka na dziś: Depeche Mode - "Shake the disease". Jeszcze nie wiecie, że jestem największym "depeszem" na świecie :-D


   Życzę Wam udanego wtorku :-)
croak :-*